Tellurium Q Black II - przewód głośnikowy na testach

06-12-2017

W sierpniowej edycji High Fidelity mój ulubiony recenzent, pan Wojtek Pacuła opisał kable głośnikowe Tellurium Q Black oraz ich nowszą wersję II. Skoro taki fachowiec rozkminił już dogłębnie temat, czy taki zwykły zjadacz chleba jak ja ma szansę dołożyć od siebie coś wartościowego do tego opisu? Hmmm… może nie na zasadzie poprawiania Mistrza, może nie na zasadzie konkurowania, ale zaproponowania rozszerzenia na bazie doświadczeń z kablami Tellurium na własnym systemie. Tak się bowiem składa, że na co dzień mam wpięte kable głośnikowe Tellurium Q Blue, a spotkała mnie wielka frajda i dzięki uprzejmości Premium Sound miałem przez kilka dni w domu oba Blacki. Mogłem zatem poszerzyć zakres porównań w obrębie oferty jednej firmy. Może też dla kogoś będzie przydatna garść wrażeń nie z high-endowego, abstrakcyjnego dla większości słuchaczy systemu pana Wojtka, ale z systemu, który może uchodzić za powiedzmy… wyższą sferę klasy popularnej.

Na początek jedna uwaga: cały czas będziemy mówić o dobrych przewodach. Fakt, że będzie dochodziło do porównań nie wartościuje ich w kategorii lepszy- gorszy. No może troszeczkę J. To znaczy chodzi o to, że nawet jeśli z opisu wyjdzie, że jeden z kabli jest słabszy, to warto pamiętać, że nadal mówimy o dobry kablu, który u niejednego audiofila może znaleźć miejsce w systemie, bo wiadomo: zestawy są różne, gusta i potrzeby też. A i o różnicy w cenie warto pamiętać. Słyszałem też w Premium Sound systemy w których lepiej odnajdowały się Blue, a w innych Black.

Tellurium Q Black II

To co mnie ujmuje we wszystkich Tellurium Q to muzykalność. Jak się je porówna do innych kabli, choćby moich poprzednich, autorstwa pewnej znanej amerykańskiej firmy, to można odnieść wrażenie, że inni producenci kombinują jak się wyróżnić z tłumu, a Tellurium kombinuje jak najfajniej oddać muzykę. Tak to odbieram. Jak zatem jest możliwe, że Blue gra tak odmiennie od Blacków? Ten pierwszy gra o wiele obszerniej górą. Celowo unikam określenia “jasną”, bo to może źle się kojarzyć. Zatem jak łatwo zgadnąć Blacki grają ciemniej. Co też się może źle kojarzyć, na przykład z dźwiękiem “spod koca”. Jednak nie idźmy tą drogą. Określenia, których użyłem nie wloką za sobą ogona zagrożeń. To samo dobro. Przełączenie kabli w systemie daje natychmiastową różnicę, słyszalną bez żadnego problemu, taką, która wręcz “wali po uszach”. Tu natychmiast może zrodzić się podejrzenie, że w jednych kablach czegoś jest za dużo, a w drugich za mało. Czyżby? Po chwili potrzebnej na adaptację z nowym dźwiękiem odkrywamy drugą i wspaniałą cechę wspólną obu Tellurium jaką jest akuratność, polegającą na tym, że pomimo tego, że dźwięk tych kabli jest tak odmienny jak kolor ich koszulek to jednak nic się nie przewraca w jedną, czy drugą stronę. Nie ma tak, że brakuje nam basu, albo na odwrót, góry. Wszystko wydaje się OK. To dla mnie fenomen. Trzeba nagrań naprawdę rozjaśnionych lub przyciemnionych, żeby zaczęło to mieć znaczenie. To oznacza, że takich płyt jak “Flotus” od Lambchop mogę słuchać bez problemu i na Blue, i na Black, to samo z elektroniką, na przykład Asura “Radio Universe”, Faithless “To All New Arrivals”, metalem: Disturbed utwór “The Light”, Drowning Pool utwór “Bodies”, Slayer – każda płyta, jazz: płyty Kermita Ruffinsa, czy Bunky Greana i tak dalej, i tak dalej. Wszystko spokojnie odnajduje się zarówno w estetyce Blue jak i Black. Dopiero przy takich nutkach jak “The Big Come Up” Black Keys, “Villains” Queen Of The Stone Age, czy “Hourglass” Davida Gahana robi się za chudo na Blue. Dla odmiany z Blackami za ciemno jak na mój gust wypada “Blunderbuss” Jacka White’a oraz “Privateering” Marka Knopflera. Jeśli zamysłem Tellurium było stworzyć ofertę dla szerokiej gamy odbiorców to najwyraźniej się udało. Zatem po prostu osobiste preferencje będą decydować, które kable bardziej przypadną nam do gustu.

Omówiliśmy sobie zatem Blue i Black, a co z Black II? Zbieram na nie pieniądze. Na przywołanej wcześniej płycie Lambchop znajduje się fantastyczny utwór “The Hustle”. Na nim słychać, że z Blue i Black bas nieco “bumi”(inna sprawa, że mój lampowiec ma lekko poluzowany dół w porównaniu do tranzystorowych wzmacniaczy, z którymi miałem do czynienia), czego nie ma z Black II, które nie zmniejszają ilości basu, ale czynią go bardziej zniuansowanym, bogatszym. Słyszymy, że Dwójka lepiej prowadzi rytm, tempo, jest płynniejsza zarówno od Blue jak i od Black. Oba wymienione wydają się być bardziej szorstkie. To, przynajmniej w moim systemie, moich uszach, moim sercu przekłada się na lepszy klimat i emocjonalną stronę muzyki. Goerge Ezra gra wciągająco i śpiewa intymnie, płyta “Islanders” York’a przechodzi metamorfozę, nabiera głębi sprawiającej, że ma się wrażenie słuchania innej muzyki niż wcześniej. Koncert Variete z Wrocławia z 2015 roku porusza, a nie pitoli w tle. A jak nastrojowo wypadają płyty This Mortal Coil… ech… To nie znaczy, że Dwójka polewa wszystko słodkim syropem. Zupełnie nie o to chodzi. Pomaga ona lepiej zrozumieć zamierzenia realizatora płyty, dźwięk jest bardziej obecny, w ten sposób dostarczający więcej emocji. A przecież muzyka to emocje, o to w niej chodzi. Zatem nie o drobiazgi chodzi, a o gwóźdź programu.

Tellurium Q Black II w High Fidelity

Na koniec: nic nie pisałem o przestrzeni, bo nie zwraca się na nią uwagi. Uważam, że to wielki komplement. Nie jest ona ani zbyt rozbuchana wszerz, ani zbyt skupiona w środku, nie jest ani zbyt spłaszczona, ani ponad naturalnie rozbudowana w głąb. Bryły instrumentów ani nie są przesadnie wycinane z tła, zbyt konturowe, ani zbyt rozmazane i zlane ze sobą. To jest to co lubię, to się właśnie składa na to co się odczuwa jako dźwięk naturalny, choć przecież naturalny to on nie jest, wszak przepuszczony jest przez ułomny sprzęt.

Miał być koniec, ale nie mogę się powstrzymać: posłuchajcie na Dwójkach Warpaint z płyty „Warpaint”, albo Just Like Heaven z „Tribute to The Cure”*, utwory zaczynają żyć i nabierać znaczenia. Pycha.

*To piękna płyta. Nie przepadam za tributami. Często jest to niewiele więcej niż okazja do zaistnienia dla mało znanych kapel, a zagrane utwory są cieniem oryginałów. Nie tym razem za prawdę powiadam Wam. Ten tribute to perełka. Każdy kawałek to nowa jakość, nic nie jest udziwniane na siłę, utwory brzmią tak jakby zostały nasączone nową wrażliwością artysty. Przez to brzmią tak bardzo znajomo i jednocześnie odmiennie. Ogień z wodą połączony. Cud.

Olek Gramofoniarz.